poniedziałek, 15 listopada 2010

Umowa czyli deal

Tak jak ustalaliśmy z Luną, mamy teraz dostać pokój na tych kilka godzin, które nam pozostały do wyjazdu. Miał to być pokój hotelowy, ale -niemożliwe- wszystkie są zajęte. Bracia prowadzący hotel oddają nam swój własny pokój, oczywiście bez okna, z jedną lichą żarówką i schodami wiodącymi gdzieś na górę. Okropnie brudno, w porównaniu z tym lokum, nawet najgorszy pokój na trasie był ładny i schludny. Jak tu się przebrać, przespać, cokolwiek, skoro nawet nie wiemy dokąd wiodą te schody, w każdej chwili ktoś może do nas wejść. No i oczywiście nie ma nawet umywalki i kibelka, a zarówno jedno jak i drugie jest teraz bardzo pożądane... Jak więc mamy się umyć po tych dwóch dniach na pustyni? Kolejny dzień bez mycia? Pokazują nam łazienkę w holu, ta ma okno, a jakże, ale bez zasłonki, bez szyby, tylko krata. Nie ma za to światła, tylko tyle, co wpadnie przez to zakratowane okienko. Więc albo myjemy się i załatwiamy na oczach wszystkich hotelowych gości, albo w totalnej ciemnicy. Myślę że toalety w przejściach podziemnych w Łodzi są przy tej łazience szczytem luksusu. Ja wiem, że może czytając to niektórzy z Was pomyślą sobie, że jesteśmy marudnymi mięczakami. Ale zaufajcie mi, jeśli po dwóch dniach nie mycia się i nie załatwiania, brudni i spoceni jedziecie do hotelu, gdzie ktoś Wam obiecał, że będziecie mieli gdzie się umyć i gdzie odpocząć, bo nie zapominajcie, że najbliższej nocy także nie spędzimy w hotelu tylko w autokarze, więc znów nie będzie gdzie się ogarnąć i nagle ktoś Wam zabiera te wspaniałą wizję wzglednie czystego łóżka, łazienki z zimną wodą ale za to ze światłem i wasze prymitywne i podstawowe marzenia znikają i wali się cała piramida Maslowa... Robicie się źli, zdegustowani i w ogóle. Może za parę lat, jak wyrobimy w sobie wiecej pokory i wewnętrznego opanowania, będzie inaczej, mamy taką nadzieję, przecież po to podróżujemy... Chociaż mając w perspektywie 1,5 roku w US staniemy się może jeszcze bardziej zepsuci i zmanierowani? Wracając do meritum. Prosimy o inny pokój, i tak, oczywiście, będzie inny ale później. Po jakimś czasie dają nam nieposprzątany, a przez to totalnie usyfiony apartament, który wcześniej zajmowała jakaś liczna hinduska familia. Kolejny punkt umowy zakładał, że zwrócą nam kasę jak chociaż jedna z listy obiecywanych przez chłopca rzeczy nie będzie zgodny z prawdą. Punktów takich znaleźliśmy mnóstwo, oczywiście każdy ma logiczne wytłumaczenie wg naszego pośrednika. Koniec końców opuszcza nam 200 rupii. Po kolacji prosimy kierowcę żeby (także zgodnie z zawartą umową) odstawił nas na dworzec. I tym razem chcą nas oszukać. Gdy wysiadamy, kierowca żąda od nas pieniędzy. Cierpliwie tłumaczymy, że darmowy przewóz na dworzec był jednym z warunków umowy dotyczącej Camel safari. On zaś pyta się z kim to ustalaliśmy. Kiedy odpowiadamy, że z jednym z braci prowadzących hotel, mówi, że on pracuje dla innego brata, a ten który nam coś obiecywał nie jest jego szefem, więc jego ustalenia go nie obchodzą. Nas też już to nie obchodzi. Zabieramy bagaże, odwracamy się na pięcie i już nas nie ma. Wsiadamy do sleeper busa jadącego do Bikaneru. Przesypiamy całą trasę. Noc na pustyni, noc w autokarze, wszystko aby pospacerować po szczurzych odchodach. Ale o tym w "następnym odcinku".
.Jak widać na załączonym obrazku-czyści, wypoczęci, zadowoleni... Przed nami noc w sleeper busie do miejscowości Bikaner

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz